Chociaż szacuje się, że depresja dotyka już co dziesiątą osobę, wokół choroby wciąż krążą liczne mity. Skutkiem jest nie tylko stygmatyzacja ludzi już zdiagnozowanych i zażywających leki, ale też lęk przed szukaniem pomocy występujący u osób, które zauważają u siebie objawy choroby. Jeśli jesteś wśród nich albo znasz kogoś, kto jest chory lub prezentuje objawy depresji, to musisz wiedzieć, które z powszechnie przyjętych twierdzeń są zwyczajną… bzdurą.
Niemal każdy z nas usłyszał kiedyś takie albo podobne twierdzenie. Słowa: „depresja to po prostu lenistwo”, „kiedyś ludzie nie mieli czasu na jakieś tam depresje” czy „też mogłabym powiedzieć, że mam depresję i położyć się do łóżka” padają bardzo często, są bardzo krzywdzące i nieprawdziwe. Jednocześnie ich działanie jest bardzo silne – osoby chore w obliczu takich komunikatów odczuwają większe poczucie winy, a ich poczucie wartości spada.
Wyjaśnimy zatem – depresja jest chorobą, która dotyka mózg. Polega między innymi na nieprawidłowym działaniu neuroprzekaźników: serotoniny i noradrenaliny. Co więcej, depresja jest chorobą, która w wielu przypadkach kończy się śmiercią. W naszym kraju rocznie więcej osób popełnia samobójstwo, niż ginie w wypadkach samochodowych. Większość samobójców choruje właśnie na depresję – dzięki odpowiedniemu leczeniu ludzie ci mogliby żyć.
Przekonanie, że mężczyźni nie chorują na tę „babską dolegliwość” (o której często mówi się niemal w pogardliwym tonie, niczym o kobiecej histerii), sprawia, że mężczyźni nie sięgają po pomoc. Boją się ośmieszenia, wstydzą przed samymi sobą i krępują przed bliskimi. Efekty są łatwe do przewidzenia – to właśnie mężczyźni popełniają 80% samobójstw.
Jednocześnie należy dodać, że mit ten bierze się także z różnorodności symptomów depresji u obu płci. O ile u kobiet choroba objawia się przygnębieniem, kłopotami ze snem czy brakiem apetytu, o tyle w przypadku mężczyzn mówi się raczej o agresji i szukaniu zapomnienia w ryzykownych zachowaniach.
„Leki powodują ciągłą senność”, „Uniemożliwiają koncentrację”, „Nie wolno prowadzić samochodu, kiedy się je zażywa”, „Zmieniają osobowość, bo wpływają na mózg” – to tylko niektóre z licznych przekonań krążących wokół leków antydepresyjnych. Dodajmy – fałszywych przekonań, które jednak skutecznie zniechęcają osoby chore od rozpoczęcia leczenia.
Oczywiście leki antydepresyjne rzeczywiście wpływają na działanie mózgu, jednak nie całościowo – zwiększają tylko poziom neuroprzekaźników. Dzięki tej zmianie wiele osób odczuwa ulgę, podkreślając, że wreszcie wróciło ich dobre samopoczucie. Odpowiednio dobrane leki nie zmieniają zatem osobowości, nie powodują senności ani tycia i z całą pewnością nie uzależniają. Efekty uboczne mogą się pojawiać, ale zazwyczaj dzieje się tak tylko w trakcie pierwszych kilku tygodni zażywania leków.
Tego typu twierdzenia sugerują, że choroba jest zależna od naszej woli i wpędzają chorych w poczucie winy. Oczywiście depresja – choroba mająca swe źródło w złym działaniu neuroprzekaźników w mózgu, nie jest zależna od naszej woli, podobnie jak nie jest od niej zależne zachorowanie na nowotwór czy choćby zapalenie krtani. Warto też podkreślić, że historia zna przypadki chorujących na depresję mężczyzn, których trudno byłoby nazwać słabymi – był nim choćby Winston Churchill.
Niestety, istnieje społeczne przyzwolenie na lekceważenie tak ważnego elementu leczenia depresji, jakim jest psychoterapia – wiele osób uznaje, że leki w zupełności wystarczą, aby pokonać chorobę, a wizyty u psychologa czy terapia są już marnotrawieniem czasu.
Jednocześnie zarówno psychologowie, jak i psychiatrzy podkreślają, że psychoterapia jest równie ważną częścią procesu leczenia, jak odpowiednio przepisane leki. Co więcej – jeśli pacjent nauczy radzić sobie z objawami depresji (co jest celem psychoterapii), możliwe jest zarówno ograniczenie leków, jak i całkowite z nich zrezygnowanie.
Zamknięcie się w ciemnym pokoju, niewychodzenie z łóżka całymi tygodniami, odmawianie kolejnych posiłków, podkrążone oczy to typowy, „filmowy” obraz depresji, który wciąż tkwi w umysłach zaskakująco wielu ludzi.
Oczywiście depresja może tak wyglądać, jednak zazwyczaj dzieje się tak dopiero wtedy, gdy mamy do czynienia z najsilniejszą jej postacią (a czasami nie prezentuje się tak nawet wtedy). O wiele częściej chorzy funkcjonują „normalnie” – chodzą do pracy, spotykają się ze znajomymi, opiekują się dziećmi, gotują i sprzątają. Wewnątrz jednak czują się fatalnie.
Warto dodać, że z powodu tego mitu chorzy unikają kontaktu ze specjalistą. Wychodzą z założenia, że „przecież jeszcze jakoś działam, to nie może być depresja” i nieświadomie doprowadzają do pogorszenia swojego stanu.
I tutaj można domniemywać złego wpływu filmów, prezentujących depresję jako błahostkę i krótkotrwałe przygnębienie. Na wielkim czy małym ekranie niejednokrotnie możemy zobaczyć, jak ktoś bliski „wparowuje” do ciemnego pokoju osoby chorującej na depresję, rozsuwa zasłony i zmusza do wspólnego spaceru i rozmowy, które natychmiast likwidują wszelakie objawy.
W prawdziwym życiu osoba chora słyszy: „weź się w garść”, „musisz się po prostu ogarnąć”, „ludzie mają gorzej, rozejrzyj się”, „wyjdź, zajmij się czymś”, czasami nawet dochodzi do zmuszania chorującej czy chorującego do wyjazdu na wakacje-niespodziankę.
Wszystko to na nic. Depresja nie jest przygnębieniem, ale chorobą. Przytoczone słowa i działania mogą fatalnie wpłynąć na jej przebieg, powodując silne wyrzuty sumienia i gwałtowny spadek samooceny. Osoba chora nie jest w stanie poczuć się lepiej za sprawą myśli czy wyjazdu. Tak jak nie potrafiłaby przestać kaszleć w zapaleniu płuc tylko dlatego, że ktoś ją do tego motywuje.
Mity krążące wokół depresji nie mają nic wspólnego z prawdą, mają za to wielką siłę rażenia – powodują nasilenie objawów i zwiększenie niechęci do leczenia. Nieistotne zatem, czy chodzi o ciebie, czy też o osobę ci bliską – nie wierz w mity, uwierz w medycynę i zaufaj specjalistom.